Poznań STOP Zakonnica w przebraniu STOP hajla bajla? STOP



Siedząc na mojej (Rozalii) kanapie przy popołudniowej kawie i pysznym czekoladowym ciastku wspominamy dziś nasz niedawny wyjazd do Poznania na musical “Zakonnica w przebraniu”.
Część z Was zapewne pomyśli, że odgrzewamy stare kotlety, wszak musical grany jest już od roku w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. My jednakże niewiele zważając na pomruki niezadowolenia i nieokrzesanie młodego pokolenia opiszemy ten jakże zabawny i jak to się teraz mówi “zajefajny” spektakl.

Zaczniemy jednak od okoliczności wyjazdu.

Ja (Rozalia) widziałam już Zakonnicę w 2016r., kiedy to pojechałam do Poznania razem z moim życiowym partnerem, którego imienia z grzeczności nie podam.
Krysia wtedy nieco zaniemogła i została w domu.
Po powrocie moje opowieści o wspaniałej sztuce na tyle rozpaliły jej wyobraźnię, że poprzysięgła pojawienie się w Poznaniu.
Jej poprzysięga trwała rok (Krysia cierpi na lekkie zaniki pamięci).
Pewnego razu siedząc na ławce w parku i karmiąc gołębie ni stąd ni zowąd zakrzyknęła, że chce jechać do Poznania, na tę sztukę, na którą obiecałam, że ją zabiorę.
W ostatnim momencie kupiłyśmy bilety (przez internet) do Teatru Muzycznego w Poznaniu, oraz bilety PKP.

Nadchodziła data wyjazdu – 9.12., i stała się katastrofa, kiedy to pechowo Krysia spadając ze schodów (“Stromych schodów” - podpowiada) skręciła kostkę.
Dramat.
Wyjazd stał pod znakiem zapytania.
Na szczęście Krysia to dzielna dziewczyna i w miarę, W MIARĘ szybko doszła do siebie.

W dniu wyjazdu stawiłam się w Katowicach na dworcu PKP o godzinie 9:28 i wsiadłam z plecakiem pełnym łakoci do pociągu. Krysia z kulą, którą podpierała skręconą nogę, złapała ten sam intercity w Zabrzu.
Tak zaczęła się nasza czterogodzinna podróż do Poznania, którą zajadałyśmy żelkami I orzechowymi cukierkami.
Kiedy przyjechałyśmy na miejsce okazało się, że jest o wiele zimniej niż na Śląsku. Pozapinałyśmy więc szczelnie nasze kurtki. Założyłam też rękawiczki (Krysia zgubiła swoje i marzła). Po pięciu minutach marszu postanowiłyśmy się rozgrzać i ugościłyśmy się w popularnej restauracji McDonald’s. Tam spędziłyśmy parę minut, po czym zdecydowałyśmy się zwiedzić Stary Rynek.
Podjechałyśmy parę przystanków autobusem, następnie spod przystanku “Zamek”, w lekko sypiącym śniegu, mało żwawym krokiem (kulejąca Kula) ruszyłyśmy do miejsca docelowego.
Po drodze wolałyśmy się upewnić, czy idziemy w dobrym kierunku zagadałyśmy więc Panią, która razem z synem podążała w kierunku przeciwnym.
W życiu nie widziałam takiego entuzjazmu w opisywaniu drogi do celu!
Pani była tak miła, że pokierowała nas najbardziej urokliwymi i oświetlonymi punktami Poznania, zachęcając do odwiedzenia wesołego miasteczka, które nazwała uroczo – hajla bajla – a przynajmniej tak zrozumiałyśmy.
Po ok. 40 minutach zawitałyśmy na rynek. Jak było pięknie! Jarmarki, rzeźby z lodu – cudo!
Zostawiłam Krysię, na jednym z rogów rynku i ruszyłam na poszukiwania restauracji, w której ongiś jadłyśmy lasagne. Okrążywszy cały plac znalazłam naszą “miescówkę”, a zaraz obok Krysię, która przypominając sopel lodu czekała na mnie, w miejscu, w którym ją zostawiłam. Po prostu nadrobiłam drogi skręcając w prawo zamiast w lewo.
Po lasagne zostało mało czasu, więc obrałyśmy kurs: teatr.
Teatr Muzyczny w Poznaniu jest zdecydowanie jednym z najlepszych punktów musicalowych w Polsce. Miłość do Teatru potwierdzały tłumy, zebrane w holu przy kasie.
Przeciskając się jak ninja pomiędzy rozentuzjazmowanymi ludźmi dotarłyśmy do kasy, gdzie zakupiłam jakże uroczy kalendarz na 2018 rok.
Kiedy otworzono drzwi do teatru tłum wlał się na korytarz I tak lał się aż na widownię.
Ciekawostka: czasem mam wrażenie, że te tłumy, niezależnie od teatru, zamiast wlewać się na widownię, płyną aż do damskiej toalety.
Miałyśmy miejsca w ostatnim XV rzędzie, na szczęście dostałyśmy poduszki, dzięki którym siedziałyśmy nieco wyżej, co zdecydowanie poprawiło “widoczność”.
Zakonnica w przebraniu” to taki spektakl, który bawi za każdym razem. Nie ważne czy widzimy go po raz pierwszy, drugi czy piętnasty i tak jest zabawa,i tak podryguje noga, i tak bujamy się w rytmie cudownie pozytywnych dźwięków.
Jeżeli chodzi o treść to jest to przeniesienie na scenę filmowego hitu o tym samym tytule z 1992r. Film ten był emitowany w telewizji tyle razy, że chyba każdy z nas zna go niemal na pamięć, oczywiście oprócz Krysi, która zarzeka się, że nie oglądała go NIGDY!.
Specjalnie dla niej przytoczę zarys fabuły – Delores, śpiewaczka barowa, staje się przez przypadek świadkiem morderstwa, którego dokonuje jej kochanek Vince. Jako, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo zostaje przez policję urkyta w zakonie. Przeskok “zawodowy” jest dla niej tak ogromny, że za Chiny nie jest w stanie się przyzwyczaić do nowego stylu życia. Wszystko zmienia się jednak kiedy trafia do klasztornego chóru… O.K. nie spojleruję dalej, Krysia nadrobi zaległości, a my tymczasem, wracamy do spektaklu.
Jadąc na sztukę po raz pierwszy spodziewałam się piosenek filmowych.
Kto z nas nie pamięta cudownych Whoopie Goldberg, Kathy Najimy czy Wendy Makkena śpiewających “I Will Follow Him” I “Hail Holy Queen”.
Czy brak tych hitów budzi rozczarowanie? Początkowo tak, ponieważ lubimy to co znamy. Ale po chwili dajemy się porwać zupełnie nowym piosenkom, które dosłownie nie pozwalają usiedzieć na miejscu. Człowiek miota się w fotelu, chcąc wstać i dołączyć do tańczących sióstr na scenie. Najkrótszy nawet dźwięk był żywo oklaskiwany przez publiczność.  
Reżyser polskiej wersji “Sister Act” - Jacek Mikołajczyk zasłynął w świecie musicalu dzięki wspaniałej, jedynej i niepowtarzalnej "Rodzinnie Addamsów", którą wystawił w 2015 roku w Gliwickim Teatrze Muzycznym.
Fantastycznie, że zdecydował się przenieść kolejny słynny musical na polską scenę teatralną i to z takim przytupem!
Zakonnica ma świetną atmosferę i dobrze się ją ogląda. 
Co ciekawe, Jacek Mikołajczyk ma szczęście do aktorów (albo oni do niego). Nie wiemy jak to możliwe, ale na scenie widać to obopólne zaufanie. Aktorzy graja z niesamowitą lekkością, co z jednej strony na pewno jest zasługą talentu i warsztatu, ale też jest nieodłączną cechą dobrej współpracy. A warto podkreślić, że występują  tu fantastyczni artyści: m.in. Olga Szomańska, Barbara Melzer, Edyta Krzemień czy Tomasz Steciuk.

Warto zwrócić też uwagę na scenografię Grzegorza Policińskiego i kostiumy Ilony Binarsch, które scena po scenie zabierają nas w zupełnie różne, czasem skrajne miejsca: zakon - bar, posterunek policji - ulica pełna opryszków i łobuzów. 

Pomimo tego, że z Krysią siedziałyśmy w ostatnim rzędzie to bawiłyśmy się przednio! Z pewnością znowu zawitamy na ten spektakl, bo dobrej zabawy nigdy za wiele.

Jeżeli macie czasami gorszy dzień i w kolanie strzyka na zmianę pogody, to koniecznie musicie dokuśtykać (jak Krysia) do Teatru Muzycznego i zobaczyć ten rozchmurzający każdy zły dzień spektakl.

Kiedy wyszłyśmy z teatru czekałyśmy jeszcze chwilę na aktorów, żeby poprosić o zdjęcie i autografy, ale kiedy tylko pojawiła się jedna z aktorek pierzchłyśmy zawstydzone w kierunku hotelu, w którym miałyśmy nocleg.

Ok. godziny 23:00 zameldowałyśmy się i udałyśmy się do naszego lokum. Pokój był mały, ale wygodny. Miał nawet dodatkowe, zamknięte drzwi, z których powodu nie zmrużyłyśmy oka lękając się utraty dobytku.

"Obudziłyśmy" się ok 10:00 i poszłyśmy na przedśniadanie do jednego z popularnych sklepów ze słodyczami, a następnie na lasagne (znowu). Kolejki do kasy były tak długie, że prawie spóźniłyśmy się na pociąg do Katowic.

Dotarłszy na dworzec byłyśmy prawie pewne, że pociąg będzie raczej pustawy i będzie można się rozsiąść wygodnie w przedziale.
To, co zobaczyłyśmy na peronie przerosło nasze oczekiwania! Na minus! Ludzi było PEŁNO! Pojawiły się nawet trudności przy wejściu do pociągu, a to spowodowało jego niewielkie opóźnienie przy odjeździe. Niemniej jednak towarzystwo w przedziale było przyzwoite i cztery godziny później byłyśmy już w Katowicach (w sumie Krysia w Zabrzu).

Jeżeli jeszcze ktoś z Was zastanawia się czy warto spędzić w pociągu łącznie osiem godzin, tylko po to, żeby zobaczyć "Zakonnicę w przebraniu", to odpowiemy: warto  po to.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Musicalowe Małe Cuda. Słowo o Czarownicach z Eastwick.

5 krótkich pytań o... "Czarownice z Eastwick"

Szlakiem poszlak - sprawa Bulwaru Zachodzącego Słońca