Spektakl z autografem w tle



Od jakiegoś czasu mentalnie przygotowywałyśmy się z Krysią na sztukę "Underground" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, w reżyserii Roberta Talarczyka.
Naoglądałyśmy się zwiastunów, zdjęć, wywiadów, fragmentów piosenek i doszłyśmy do wniosku, że to nie może być wesoły spektakl...
A na niewesoły kawał sztuki trzeba się solidnie przygotować. 

Od dwóch dni siadywałyśmy więc w pokoju (Krysia u siebie w domu, ja u siebie), przy stole bez obrusa, sącząc wygazowaną i ciepłą colę (nie ma nic gorszego w asortymencie spożywczym) z lekkim zarysem grymasu "jak żyć?" malującym się na naszych twarzach.
Nawet nie miałyśmy ochoty na kawę i ciastka. 

Dobrze, może nie do końca było dokładnie tak, ale naprawdę bardzo przejmowałyśmy się tym, że może to będzie nudne, może nie wysiedzimy, może dla nas zbyt ambitne...

Wątpliwości było sporo, ale ciekawość zwyciężyła.

Kupiłyśmy bilety na 7 lutego na 19:30 (specjalnie na ten dzień musiałam wziąć urlop - o!, Krysia miała szczęście - zdążyła po pracy).

Około godziny 18:15 byłam już w tramwaju, ruszając ku przygodzie. 
Krysia mniej więcej o tej samej porze wsiadała do autobusu w Bytomiu.

Spotkałyśmy się na miejscu w Teatrze Rozrywki.

Jako że wybiła dopiero godzina 19:00 musiałyśmy chwilę poczekać w holu na wejście do małej sali (dzięki temu mogłyśmy się rozeznać gdzie w ogóle ta mała sala jest!)
Około godziny 19:15 zostawiłyśmy kurtki w szatni, następnie przeszłyśmy do niewielkiego pomieszczenia i usiadłyśmy na krzesłach w czwartym rzędzie. 

Na przyciemnionej scenie ustawione były: łóżko, krzesło i stolik. Na stoliku leżały: rewolwer, nożyk, jabłko i telefon.

Scenografia skromna. 
Trudniej grać.
Artyści sami muszą zbudować spektakl. 
Głosem i ruchem przekazać widzom swoje emocje. 

Ktoś poruszył się w łóżku - to nasz główny bohater, kreowany przez Artura Święsa.
Powoli osaczały go trzy piękne panie - Beata KaplukAleksandra Karch i Małgorzata Mazurkiewicz.

Zaczęło się.



....................
............
......




"Underground" to spektakl, który miał swoją premierę 10 lat temu w Teatrze Śląskim. Po dekadzie pojawił się na deskach Teatru Rozrywki.

Jest to mroczna opowieść o roztargnionej duszy 50 - letniego "Everymana", który miał w życiu wzloty i upadki, i pomimo dość hulaszczego stylu bycia tęsknił za prawdziwą miłością. 

Do wyrażenia głównego bohatera wybrano utwory Nicka Cave'a i Toma Waitsa. Czytając krótkie biografie obu panów, wybór ich jako "duchowych przewodników" spektaklu nie dziwi. 
Piosenki zostały starannie dobrane i doskonale przetłumaczone. Wszystko po to, aby widz dogłębnie mógł poznać charakter postaci. Co ciekawe, pomiędzy songami w ogóle nie wstępowały dialogi czy przerwy. Był to jeden ciąg następującyh po sobie utworów układających się w jedną historię.

Ruch sceniczny, mimo ograniczonej scenografii był bardzo urozmaicony. Grano na łóżku, pod łóżkiem, przy stoliku, na stoliku. Na schodach i wśród publiczności. 
Nożykiem obierano jabłko, a rewolwerem celowano w widownię i w skroń głównego bohatera (brrr, aż ciarki przechodzą!). Zadzwonił nawet telefon.
Żadnego zbędnego elementu. Wszystko wykorzystane na maksa i, co najważniejsze, z sensem.

Pomiędzy widzami i aktorem nastąpiła też pewnego rodzaju interakcja - między innymi - głowa Krystyny zostala dotknięta czy nawet lekko poczochrana. Dlatego strzeżcie sie ludzie dbajacy o fryzury, bo ze spektaklu nie wyjdziecie już tacy sami.

Elementem dopełniającym, o którym warto, a nawet trzeba wspomnieć była gra świateł. Niemal w każdej scenie światło stawało się "współaktorem" budzącym niezapomniane wrażenia i ogromne emocje.

Teraz jest ten moment tekstu, w którym zaczniemy się rozpływać nad wspaniałym głosem Artura Święsa. 
Bez krzty przesady - interpretacja tekstów i ich wyśpiewanie stało na najwyższym poziomie. Wzruszyłam się nawet podczas dwóch czy trzech piosenek, a doprowadzić mnie do takiego stanu to prawdziwa sztuka. Krysia beczy non stop, ale w moim przypadku trzeba zasłużyć na łzy. Tu się udało.

Rozpływania ciąg dalszy:

Nie wiem jak Krysia, ale ja najbardziej czekałam na piosenkę "Martha" w oryginale śpiewaną przez Toma Waitsa. Na facebooku, na stronie "Underground" pojawił się pewnego pięknego dnia, jej fragment z prób do spektaklu. Muszę przyznać, że nie mogłam się nasłuchać.

"Halo, halo? Czy to Marta? To ja, Twój stary druh. Dzwonię gdzieś zza siedmiu gór i zza siedmiu mórz". 

Jak to Krysia mówi "Miód na uszy".

I jeszcze trochę rozpływania się:

Tym razem Panie: Beata Kapluk, Aleksandra Karch i Małgorzata Mazurkiewicz.
Jednak taniec ma moc. Nie wiemy jak to się dzieje, ale ma moc.
Niesamowita gracja, wdzięk i nieco demoniczny charakter. Doskonałe uzupełnienie czarnych i pogmatwanych myśli bohatera.



......
............
.....................                                                                                                                                                                                                                                                                                                   

Minęła godzina, nasz "Everyman" jakby nabrał nowej nadzei na jutro, ułożył się do łóżka, odwrócił plecami do widzów.

Zgasły światła.
Spektakl zwieńczyła dobrze pomyślana klamra kompozycyjna.



Czy warto zobaczyć "Underground"?

Zapytawszy o to Krystynę odpowiedziała, że atmosfera spektaklu, która kojarzy się z nocnym życiem, z takim właśnie - undergroundem, do którego nie każdy ma wstęp, nie wszystkim przypadnie do gustu. 

Dlatego wielbicielom "tradycyjnych" spektakli musicalowych polecamy mniej, ale tym którzy chcą poczuć emocje kipiące z każdej wyśpiewanej nuty i z każdego wytańczonego ruchu mówimy - zobaczcie koniecznie!


P.S. Nawiązując do tytułu posta - po spektaklu, dzięki pomocy baaaaaardzo miłej Pani z obsługi teatru mogłyśmy poprosić Artura Święsa o autogaf. 
Poprosiłyśmy, otrzymałyśmy i radość nasza nie zna granic. 
Dziękujemy serdecznie!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Musicalowe Małe Cuda. Słowo o Czarownicach z Eastwick.

5 krótkich pytań o... "Czarownice z Eastwick"

Szlakiem poszlak - sprawa Bulwaru Zachodzącego Słońca