PierwszYrzędne 200 minut z 1 przerwą



Po czym poznać dobry musical?

Po tym jak szybko i skutecznie ładuje akumulatory dobrego humoru!
Jeżeli miałybyśmy wybrać element symbolizujący poziom musicali (tak jak są na przykład gwiazdki "oceniające" film) byłby to właśnie AKUMULATOR.
Jeden - oznaczałby spektakl niezbytni.
Dwa - średni.
Trzy - dobry.
Cztery - rewelacja.

Ponieważ w naszej nietypowej skali oceniłyśmy już wcześniej "Jak odnieść sukces w biznesie zanadto się nie wysilając" na cztery akumulatory, postanowiłyśmy ocenić naszą ocenę i zabrać na spektakl Świeżynkę musicalową - moją (Rozalii) bratanicę - Marlenę.

Kiedy po raz pierwszy z Krystyną i z mym lubym widzieliśmy "Sukces" w Teatrze Rozrywki siedzieliśmy na balkonie po lewej stronie, co niestety powodowało pewne ograniczenie w widzeniu sceny i mało komfortową pozycję z lewoskrętem szyi.
Dlatego tym razem, żeby uniknąć wyżej wymienionych niedogodności, kupiłyśmy bilety na miejsca w pierwszym rzędzie, na samym środeczku.

24 lutego spotkałyśmy się z Marleną w tramwaju na Rondzie w Katowicach, Krystyna miała do nas dołączyć w teatrze.

Przyjechałyśmy dość wcześnie, więc na otwarcie sali musiałyśmy chwilkę poczekać. 
Usiadłyśmy więc na kanapach w holu i dzielnie studiowałyśmy repertuar "Rozrywki" planując kolejne odchamiające wyjścia. 

Kiedy w końcu otwarto drzwi na widownię i kiedy zasiadłyśmy na naszych miejscach, pierwszym co powiedziałyśmy było: 

- "O kurczę!". 

Byłyśmy BARDZO blisko sceny, tak naprawdę, NAPRAWDĘ blisko. 

"Z deszczu pod rynnę" - pomyślałam - "Za pierwszym razem nie ogarnęłyśmy całości i teraz będzie podobnie..." - uśmiechnęłam się uspokajająco do Marleny, chcąc dodać jej otuchy, że niby nie będzie tak źle, ale niestety nie uwierzyła...

Tuż przed 19:00 pojawiła się Krysia i zamiast przywitać się poprawnie rzekła tylko:
- "O kurczę!", a jej oczy zrobiły się wielkie jak ping-pongi. 
Widać bliskość sceny przeraziła nie tylko nas. 

Punkt 19:00 kurtyna poszła w górę.
Z zadartymi głowami "wkroczyłyśmy" w mikro świat firmy World Wide Wicket Company.


Musical autorstwa Franka Loessera, Abe'a Burrowsa, Jacka Weinstocka i Willie Gilbera - "How To Succeed In Business Without Really Trying" po raz pierwszy został wystawiony na Broadwayu w 1961 r. 

Ogromne szczęście się stało, że 56 lat później, a dokładnie 16 listopada 2017 roku, miała miejsce polska prapremiera tego musicalu o wdzięcznym tytule "Jak Odnieść Sukces w Biznesie Zanadto Się Nie Wysilając" w reżyserii Jacka Bończyka

Musical opowiada historię czyściciela okien Pierreponta Fincha, w którego ręce dostaje się mała książeczka, dotycząca odniesienia sukcesu w pracy jak najmniejszym nakładem sił własnych. Zachęcony opisanymi poradami bohater zatrudnia się w firmie World Wide Wicket Company, gdzie za sprawą lizusostwa i ogromnej wiary w siebie pnie się po szczeblach kariery, nie zważając na zawistne spojrzenia "kolegów" po fachu. 
Spotyka tam także pewną sekretarkę Rosemary, której niemal od razu wpada w oko. 
Tak oto zaczyna się 200 minutowa przygoda z jedną przerwą!

"Sukces" to szalona, trochę przewrotna komedia, ciekawie i celnie ukazująca bezlitosne mechanizmy funkcjonujące w świecie biznesu i wielkich korporacji. 
Swą treścią nawiązuje do słynnego amerykańskiego hasła "od pucybuta do milionera", chociaż w tym przypadku raczej "od czyściciela okien do prezesa rady nadzorczej".    



Po spektaklu rzuciłyśmy w stronę Świeżynki luźne:
- "Jak Ci się podobało?".
Odpowiedziała:
- "Bardzo mi się podobało".
Usłyszawszy entuzjazm w głosie naszej "ofiary", zadałyśmy jeszcze setkę mniej luźnych pytań.
Marlena dzielnie odpowiedziała na każde z nich i oto rezultat:
(oczywiście nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie dodały w nawiasach czegoś od siebie)


M: Bardzo mi się podobało. Pomimo, jakby się mogło wydawać dość długiego spektaklu, nie dało się nudzić. Historia była bardzo wciągająca, i zabawna.

(Mocną stroną spektaklu jest tekst w przekładzie Jacka Mikołajczyka. Co ciekawe brzmi on o wiele lepiej w naszym rodzimym języku niż w wersji angielskiej!
Takie cudo to rzadkość.
Jak tekst to i piosenki, które są zabawne, mocno związane z tematem i oddające "mechaniczny" charakter pracy w korporacji. Każde słowo i każda nuta pasują do siebie jak trybiki w zegarku).

M: Piosenką, która najbardziej wpadła mi w ucho i która słyszałam jeszcze w głowie dzień po spektaklu była piosenka śpiewana przez głównego bohatera do Rosemary, który w muzyce słyszał jej imię.  

(My tu dodamy też piosenkę "Bo jak nie ty, to kto". Kamil Franczak ma kawał głosu! Emocje, ciarki i gęsia skórka!)

M: Uwagę przykuwały charakterystyczne postacie, wśród których nawet te nacechowane negatywnie wzbudzały sympatię. Nie było bohatera, którego nie dałoby się nie polubić.
Szczególnie spodobali mi się:

- Romesmary – postać z jednej strony bardzo wyrazista i przerysowana, a jednocześnie wyjątkowo naturalna. Dziewczyna  z przepięknym i przyjemnym głosem. 

 - Siostrzeniec prezesa – i tutaj właśnie pojawia nam się postać, która ma być tą negatywną, jednak bardzo ciężko jest jej nie polubić praktycznie od samego początku kiedy pojawia się na scenie.

 - No i oczywiście szef wszystkich szefów, J.B. Biggley. Postać, która idealnie obrazuje człowieka biznesu, który znalazł się na niewłaściwym miejscu, a znowu pomimo wszystko bardzo szybko wzbudza naszą sympatię.

(Skoro było o postaciach, to teraz troszkę o aktorach. Wszyscy wpasowali się do swoich ról jak dobrze skrojone garnitury do pracowników korporacji.

Dominika Guzek (Rosemary) - cudowny, dekikatny głos, niesamowicie dziewczęca i przykuwająca uwagę aktorka, pełna jakiejś dziwnej scenicznej lekkości.

Kamil Franczak (Pierrepont Finch) - idealnie wpasował się w rolę cwaniaka - lizusa. W charakter postaci wpisywało się wszystko - głos, ruchy, gesty, a nawet chód.

Tomasz Steciuk (J,B. Biggley) - klasa sama w sobie. Jego talent muzyczny i komediowy rozkłada na łopatki.

Wioleta Malchar - Moś - doskonale wykreowała postać głupiutkiej, ale bardzo konkretnej Hedy La Rue. Każde pojawienie się jej na scenie wywoływało salwy śmiechu.

Kamil Baron - Bud - siostrzeniec prezesa, który z każdym problemem dzwonił do mamusi. No takiego typka to trzeba umieć stworzyć. Przywołując w pamięci podobne osoby, z którymi spotkałyśmy się w realu, to możemy z pewnością stwierdzić, że zachowują się dokładnie tak jak sceniczny Bud. Głos, gesty, dąsy, zazdrość - no kropka w kropkę!

Czy nie przesadzamy ze słodzeniem? Nie. To czysta prawda!)


M: Pomimo, że nie interesuję się i nie znam się specjalnie na tańcu to bardzo spodobała mi się choreografia.

(zgadzamy się! brawa dla Jarosława Stańka). 

M: Jeśli chodzi o układ taneczno – aktorski świetnie wypadła scena w męskiej toalecie.

(Kto by pomyślał, że pląsanie wokół pisuarów może być tak atrakcyjne!

My także nie znamy się na tańcu, ale w tym spektaklu bardzo dobrze uzupełniał on scenografię. Widać to było zwłaszcza w biurze przesyłek, gdzie tancerki, ruchem prezentowały przybijanie stempli na paczkach i proces ich obiegu.

Natomiast sceny zbiorowe zapierały dech w piersi, czego przykładem może być scena dotycząca bardzo ważnego problemu korporacyjnego, czyli - deficytu kawy.) 

M: Scenografia (niezastąpionego Grzegorza Policińskiego!) - przepiękna, bardzo pomysłowa, ciekawa i przede wszystkim realistyczna co sprawiało, że widz mógł przenieść się w świat przedstawiony przez aktorów.

(Była dobrze przemyślana i co ważne - funkcjonalna. Akcja działa się praktycznie w jednym miejscu - w wieżowcu firmy WWWC, nieco przypominającym z wyglądu Chrysler Building w Nowym Jorku.
Kurtynę stanowiły drzwi główne i przeszklone ściany.
Następnie budynek "otworzył się" dla gości.
Scenę zajmował główny hol z ogromnym oknem oraz z symetrycznie rozłożonymi windami, w których raz po raz znikali pracownicy firmy - bardzo ciekawe rozwiązanie urozmaicające wychodzenie aktorów za kulisy.
Pozostałe elementy sceniczne, jak wysuwane biurko szefa, sofa, taśma na przesyłki czy umywalki i pisuary co chwilę przenosiły widza w poszczególne miejsca biurowca - gabinet J.B. Biggleya, recepcję, męską toaletę czy biuro Fincha.

Od siebie dodamy też kostiumy Doroty Roqueplo. Ponieważ rzecz dzieje się w świecie biznesu bohaterowie odziani byli zgodnie z etykietą - eleganckie garnitury, ładne garsonki. Podobały nam się także piękne i zwiewne sukienki tancerek. Wszystko skrojone na modłę lat 60-tych.)


Ulżyło nam kiedy Marlena tak dobrze oceniła "Sukces", co oznaczało, że nasza opinia była słuszna. (Tym bardziej, że Świeżynka należy do grona samych zainteresowanych, czyli korposzurków).
Jednocześnie rozpierała nas duma, że złapała bakcyla i będziemy mieć kolejnego towarzysza na wieczorne, teatralne eskapady.

Dosłownie przed chwilą, w trakcie pisania tego tekstu, wysłałam Marlenie pytanie o to ile gwiazdek w skali 1- 4 przyznałaby musicalowi. Odpisała, że 3,7
To oznacza trzy pełne akumulatory i jeden niedoładowany! Całkiem nieźle!


Wracając do tematu pierwszego rzędu - obawiałyśmy się nieco, że pozostawanie w tak niedogodnej pozycji przez dość długi okres czasu skończy się masażem i kołnierzem usztywniającym. 
Ale, jak się okazało, wcale nie było tak źle! Pierwszy rząd w teatrze dostarcza niesamowitych wrażeń i niezastąpionych emocji, na przykład nigdy nie wiadomo, czy jakiś element scenografii lub też aktor/aktorka potknąwszy się nie wylądują na kolanach widza. 


Polecamy "Jak Odnieść Sukces w Biznesie Zanadto Się Nie Wysilając" oraz miejsca w pierwszym rzędzie, chyba że ktoś odczuwa SWW, czyli Stres Wybranego Widza* wtedy koniecznie rzędy od 5 w górę.




*SWW - Stres Wybranego Widza (ang. noooooooooooo!) stan, który pojawia się już we wczesnym dzieciństwie. Niczego niespodziewające się osobniki idą na swoją pierwszą sztukę teatralną kiedy nagle ze sceny padają słowa, które zmieniają ich życie kulturalne w koszmar:
- "Kto nam tu z was, drogie dzieci, pomoże w kolejnej scenie".
Co ciekawe, lęk nie znika u formy dorosłej. Osoba z lękiem SWW do teatru ubiera się w sposób niezwracający uwagi, siada jak najdalej od sceny, a jak już zostaje wypatrzona przez aktora - agresora, macha nerwowo obiema (to jest ważne) rękami i kręci głową miarowo w lewo i w prawo.
Najczęstsze objawy: nadmierna potliwość, oczy jak denka od słoików, bezsenność po usłyszeniu słowa "teatr", a jak już dotknięty lękiem osobnik zaśnie to - koszmary.

Komentarze

  1. Bardzo lekki tekst, czyta się z przyjemnością. Witam w gronie sympatyków "Jak osiągnąć sukces..." :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy, bardzo nam miło, że trafiłyśmy do tak zacnego grona wielbicieli "Sukcesu" :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Musicalowe Małe Cuda. Słowo o Czarownicach z Eastwick.

5 krótkich pytań o... "Czarownice z Eastwick"

Szlakiem poszlak - sprawa Bulwaru Zachodzącego Słońca