Rozalii zmagania z Producentami
Otóż, panowie Max (producent) i Leo (księgowy) chcieli wzbogacić się produkując naprawrawdę kiepski musical.
Znaleźli najgorszego reżysera, najgorszych solistów i tancerzy oraz, co najważniejsze, najgorszy scenariusz.
Znaleźli najgorszego reżysera, najgorszych solistów i tancerzy oraz, co najważniejsze, najgorszy scenariusz.
Historia, którą postanowili wystawić, była bardzo prosta - Hitler wygrał wojnę.
Z pozoru fiasko murowane, ale tylko z pozoru.
"Poddaje się"
Niestety, w miarę rozwoju akcji musiałam uznać swoją porażkę.
Jako widz czułam się coraz bardziej komfortowo i zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w dobrych artystycznych rękach.
Kto by pomyślał, że pozwolę sobie nawet na cichy chichot.
Z pewnością "Producenci" to musical niecodzienny. Poruszone w nim tematy takie jak II wojna światowa, Hitler czy homoseksualizm środowisk artystycznych to wątki często brane bardzo serio, ale Mel Brooks pokazał, że jest to również wdzięczna materia do żartu.
Całość zaprezentowana była bardzo gustownie (tak, nawet częściowo widoczne pośladki aktorów odgrywających żołnierzy Hitlera czy delikatne aluzje polityczne), a musical pomimo kontrowersji nie gorszył.
Co "Producenci" niosą dobrego?
Zaczniemy od końca.
Scena w więzieniu: Max Białystok sam siedzi w celi i wyśpiewuje w zasadzie streszczenie całego musicalu. Zainteresować widza dość długim śpiewanym monologiem, tak aby chciał spijać z ust aktora każde słowo to nie lada wyczyn - udało się!
Choreografia Piotra Jagielskiego. Scena tańca gupowego z babciami uzbrojonymi w chodziki wymiotła wszystko i wciąż śni mi sie po nocach - to akurat nie wiem czy dobrze.
Choreografia Piotra Jagielskiego. Scena tańca gupowego z babciami uzbrojonymi w chodziki wymiotła wszystko i wciąż śni mi sie po nocach - to akurat nie wiem czy dobrze.
Scenografia Luigi Scoglio - ten wspaniały Artysta (przez wielkie A) ma niesamowitą wyobraźnię. Jego monumentalne scenografie wypalają oczy. W przypadku "Producentów" dosłownie - światła były wszędzie. Raz po raz musieliśmy mrużyć nasze patrzałki, ale cierpieliśmy z wielkimi uśmiechami na twarzach, ponieważ układ elementów i ich funkcjonalność zachwycały.
Szczególnie w pamięć zapadła nam scena z biura rachunkowego, gdzie autor zbudował przestrzeń scenograficzną w górę, co sprawiło, że pomieszczenie wydawało się być o wiele większe i wręcz przytłaczające. Aż czuło się nudną i nieco depresyjną atmosferę otaczającą księgowych.
(Aha! Warto zwrócić uwagę na obrotowe zegary w ścianach!)
Kolejnym momentem opadu szczęki był fragment z piosenką "Spring time for Hitler and Germany". Nigdy nie widziałam na raz takiej ilości błyszczących, mieniących się, świecących swastyk i tylu wariacji na ich temat.
Tutaj scenografia doskonale współgrała z kostiumami Ilony Binarsh, dopełniającymi sfastykowatość sceny.
Trzeba także wspomnieć o kostiumie Rogera de Bill (Jarosław Czarnecki), który przypominał katowicki Spodek i Pomnik Powstańców Śląskich. Bardzo lubimy akcenty śląskie w spektaklach, dlatego to była nie lada gratka dla naszych oczu!
Szczególnie w pamięć zapadła nam scena z biura rachunkowego, gdzie autor zbudował przestrzeń scenograficzną w górę, co sprawiło, że pomieszczenie wydawało się być o wiele większe i wręcz przytłaczające. Aż czuło się nudną i nieco depresyjną atmosferę otaczającą księgowych.
(Aha! Warto zwrócić uwagę na obrotowe zegary w ścianach!)
Kolejnym momentem opadu szczęki był fragment z piosenką "Spring time for Hitler and Germany". Nigdy nie widziałam na raz takiej ilości błyszczących, mieniących się, świecących swastyk i tylu wariacji na ich temat.
Tutaj scenografia doskonale współgrała z kostiumami Ilony Binarsh, dopełniającymi sfastykowatość sceny.
Trzeba także wspomnieć o kostiumie Rogera de Bill (Jarosław Czarnecki), który przypominał katowicki Spodek i Pomnik Powstańców Śląskich. Bardzo lubimy akcenty śląskie w spektaklach, dlatego to była nie lada gratka dla naszych oczu!
Jeszcze jedna rzecz: Kapelusz Producenta - marzenie Leo Blooma.
Mały, niepozorny, ale z ogromną siłą wyrazu. Obecny był chyba w każdej minucie spektaklu, a to w ręce bohatera, a to powieszony gdzieś z boku, lekko podświetlony reflektorem punktowym.
Oj, działał na emocje.
Hitem okazały także gołębie siedzące w górnej części sceny, których skrzydełka przyozdobiono małymi czerwonymi opaskami z sami wiecie czym.
Co jeszcze na plus?
Przekład Daniela Wyszogrodzkiego. Od tłumacza zależy być albo nie być polskich wersji światowych hitów, zwłaszcza jeżeli chodzi o komedie.
Jasne, humor sytuacyjny też jest w cenie, ale w teatrze najważniejsze jest jednak słowo.
W "Producentach" to słowo bawiło i to bardzo. Cieszyły głównie smaczki nawiązujące do naszej rodzimej kultury tej ogólnopolskiej, jak i śląskiej.
Z Krysią świetnie bawiłyśmy się w momencie, kiedy Max Białystok udał się do autora scenariusza Franza Liebkinda (Adam Szymura) i zaczął z nim godać po Ślonsku.
Czego brakowało?
Czego brakowało?
Hitu. Nie było żadnej piosenki, która od razu wpadłaby w ucho. Po zakończeniu spektaklu nie było czego nucić. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku "Młodego Frankensteina".
Wygląda na to, że Mel Brooks lubi bezhitowe musicale, ale za to zabawne i widowiskowe.
Wygląda na to, że Mel Brooks lubi bezhitowe musicale, ale za to zabawne i widowiskowe.
Kogo brakowało?
Krystyna miała to szczęście, że widziała "Producentów" już parę lat wcześniej i mogła zachwycić się niezwykłą kreacją nieżyjącego już niestety Jacentego Jędrusika.
Z jej opowiadań dowiedziałam się, że stworzył On fantastyczną i niezapomnianą kreację Maxa Białystoka.
Prezencja i ekspresja aktorska Jacentego Jędrusika doskonale wpisywały się w postać.
Prezencja i ekspresja aktorska Jacentego Jędrusika doskonale wpisywały się w postać.
Ja bardzo żałuję, że zbyt późno zainteresowałam się teatrem muzycznym i nie miałam okazji zobaczyć tego niesamowitego aktora na scenie. Na szczęście, w programie do spektaklu można znaleźć archiwalne już zdjęcia z przedstawień z Jego udziałem.
"Katowice Sokolska" właśnie rozbrzmiało z głośników tramwajowych.
"Nastęny przystanek - Katowice Rondo".
Muszę wysiadać.
"Nastęny przystanek - Katowice Rondo".
Muszę wysiadać.
W takim razie kończę rozmyślania teatralne.
"Domyślam" tylko szybko, że wersja teatralna podobała mi się bardziej niż film.
Podsumowując (teraz muszę myśleć naprawdę szybko bo dojeżdżamy do przystanku):
Podsumowując (teraz muszę myśleć naprawdę szybko bo dojeżdżamy do przystanku):
Czy warto było kupić bilet na "Producentów"?
Warto.
Ten wizualnie wspaniały i zabawny spektakl może się spodobać nie tylko wielkim fanom Mela Brooksa, (przykład - Krysia, która uważa że film jest arcydziełem na miarę wszechświatową), ale także tym wszystkim, którzy nie lubią filmowych "Producentów" (ja), wystarczy, że mają lekko zwichrowane poczucie humoru i lubią śmiać się z rzeczy, z których inni nie potrafią.
P.S.
Warto spojrzeć na fotografię ropzpoczynającą nasz post. Są na niej dwa Krysiowe bilety z omawianego musicalu. Ten po prawej jest z tego miesiąca: rząd 3 miejsce 16.
P.S.
Warto spojrzeć na fotografię ropzpoczynającą nasz post. Są na niej dwa Krysiowe bilety z omawianego musicalu. Ten po prawej jest z tego miesiąca: rząd 3 miejsce 16.
Ciekawym zbiegiem okoliczności, Krysia zasiadała dokładnie w tym samym rzędzie i na tym samym miejscu, co parę lat temu. Dowodem jest bilet po lewej stronie
I co więcej - to wcale nie było ustawione :)
Komentarze
Prześlij komentarz