Trylogia Czerwcowa. Część 2. Piloci



Cieszymy się, że o musicalu “Piloci” piszemy z perspektywy czasu. 
Kiedy emocje opadają i zaczynamy na zimno analizować to, co widziałyśmy nie wszystko wydaje się być tak dobre lub tak złe jak się nam z początku wydawało.

Produkcja Teatru Roma nigdy nie była na naszej liście “trzeba zobaczyć”. Wiedziałyśmy, że jest, bije rekordy oglądalności, ma wielu fanów i zbiera dobre recenzje. Pomimo tego, nie przyciągała nas i nie potrafimy racjonalnie odpowiedzieć na pytanie dlaczego.
Pod koniec czerwca nadarzyła się jednak dość nieoczekiwana sposobność wyjazdu do Warszawy, na “Pilotów” właśnie.
Otóż.
U Krysi "na dzielni" w Rudzie Śląskiej zorganizowano wycieczkę autokarową. 
Grzech odmówić. Wpłaciłyśmy pieniążek i cóż rzec – ku przygodzie!
24.06. - dzień urlopu w pracy.
Wyjazd 7:30.
Około 5 godzin w drodze.

Wesoły autobus stanął nieopodal Teatru Roma, plus minus, o godzinie 12:17. Miałyśmy zatem 43 minuty na ogarnięcie nieogarnionego, czyli naszego wizerunku.
Spojrzawszy w stronę wejścia głównego zdałyśmy sobie sprawę, że chyba raczej nic z tego.
Naszym oczom ukazały się tłumy. Tłumy! Ludzie aż wylewali się na ulice, ale byłyśmy z Krysią na tyle uparte, że zaczęłyśmy delikatnie przeciskać się do środka.
To był błąd.


Teatr Roma bije chyba wszelkie rekordy jeżeli chodzi o nagromadzenie ludzi w jednym miejscu. Takiej ilości osób w holu jakiegokolwiek teatru nie widziałyśmy nigdy! W szatni – ludzie. W toalecie damskiej (to akurat standard) ludzie. W holu – ludzie. Poza holem – ludzie. Na pietrze – ludzie, na schodach – ludzie.
Powoli zaczynało nam brakować powietrza.
Poddałyśmy się. Wyszłyśmy na zewnątrz. 


Wtedy zabrzmiał pierwszy dzwonek. 

Westchnęłyśmy i weszłyśmy z powrotem. Zdobywszy parę kuksańców, które zaowocowały pięknymi fioletowymi siniakami, dopchałyśmy się do szatni, gdzie zostawiłyśmy kurtki i plecaki.

Dźwięk drugiego dzwonka wypełnił przestrzeń teatru.
W tym momencie zaczęło nas nurtować pytanie - jak przejść na widownię pokonując taką ilość osób?
Nie zdążyłyśmy jednak dłużej się nad tym zastanowić, ponieważ nagle nasze stopy utraciły kontakt z podłożem i zaczęłyśmy wraz z resztą "ławicy" płynnie sunąć w stronę sali.
Krysia zdołała wyciągnąć rękę dzierżącą nasze bilety i podać je panu z obsługi.
Pan beznamiętnie przetargał wejściówki, które oddał dosłownie w ostatnim momencie, bo tłum zaczął się rozstępować jak Morze Czerwone na lewo i na prawo. Zrobiwszy parę nieoczekiwanych obrotów wokół własnej osi, wylądowałam przy swoim XXV rzędzie, chwilę później przyobróciła się Krysia. Lekko skołowane zajęłyśmy nasze miejsca i usłyszałyśmy dzwonek trzeci.

................................................................................................................................................................

W Polsce (i pewnie nie tylko) wciąż są w cenie skomplikowane historie ludzi, którzy musieli zmierzyć się z rzeczywistością II wojny światowej.
Teatr Roma podał na tacy wszystko, czego widz mógł oczekiwać w zakresie tego tematu  - były i miłość i cierpienie, bohaterstwo i zdrada, dobry Polak i zły Polak, dobry Niemiec i większość złych Niemców, brygada kumpli, którzy razem idą bić się z wrogiem i lokaj serwujący herbatę w angielskim ogrodzie.


"Piloci" w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego to z pewnością święto dla tych, którzy kochają wielkie widowiska, mainstream i czystą rozrywkę. To też, dla nas, pierwszy musical, który tak umiejętnie połączył teatr, film i efekty prosto z gier komputerowych.

Przyznam szczerze - lubię grać, dlatego już na widok pierwszej sceny rozbłysły mi oczy, a przy każdej następnej świeciły jak latarki.
Wizualizacje bitew, animowane rozmowy telefoniczne to to, co Rozalie lubią najbardziej.
(Krysia miała na ten temat zupełnie inne zdanie - oznajmiła, że to było nieco kiczowate i pewnie powiedziała tak tylko dlatego, bo nie gra w gry...).


W spektaklu urzekł nas, przede wszystkim, zupełnie nowy wymiar scenografii.
Nigdy nie widziałyśmy czegoś tak spektakularnego! Ekrany! Mnogość ekranów!
Wiele teatrów posługuje się nimi przy okazji rozmaitych przedstawień, ale nigdy na taką skalę!
Zaprezentowano praktycznie wszystko: piękne parki, bitwy powietrzne czy krajobrazy bombardowanej Warszawy, Anglii i Francji.
Proszę jednak nie zrozumieć tego tak, że był jeden ekran, na którym wyświetlano filmy, absolutnie nie! Ekranów było kilka. Przesuwały się, nakładały na siebie, tworzyły niesamowitą głębię oraz stanowiły tło dla rekwizytów, które może nielicznie, ale pojawiały się na scenie - wśród nich ogromny samolot i piękny samochód!


W tej nowoczesności świetnie odnajdywali się aktorzy 
Edyta KrzemieńJan BzdawkaWojciech Stolorz - to ci którzy wpadli nam w ucho. Ich głosy, w połączeniu z muzyką Jakuba Lubowicza i Dawida Lubowicza, przyprawiały o gęsią skórkę.
Sama ścieżka dźwiękowa ładnie wykorzystywała potencjał wielu stylów muzycznych - klasyki, popu czy hip-hopu.


Samych scen mówionych było mało, a tekst opierał się głównie na piosenkach, które ogólnie rzecz biorąc brzmiały dobrze, ale szybko nam się osłuchały i stały się deczko monotonne. 
Jak słusznie zauważyła Krysia były one także bardzo nierówne. Jedne wciągające jak trąba powietrzna - "Piloci", "Vaterland", "Czy tam jesteś gdzieś?", "Angielska herbata", inne ledwo muskające nasze uszy - "Rowerowe love", "Zabawa" czy "Lekcja angielskiego" - podsumowując sinusoida dźwięków.

Poprowadzenie dwóch równoległych linii fabularnych to trudny i ryzykowny manewr, na szczęście, przeplatano je na tyle zręcznie, że nie wprowadzały zamieszania i bez problemu widz mógł rozeznać się w poszczególnych scenach. Brakowało nam jednak spójności. Miałyśmy wrażenie, że forma spektaklu bardziej przypominała koncert - artyści śpiewali do publiczności, nie do siebie. Jeden utwór kończył się, pach, następny, pach, następny, co trochę wybijało z akcji.
Humor był obecny, ale momentami trącił sucharkiem.

Najogromniejszy dla nas problem stanowiły postacie.
Może zawiodła nasza spostrzegawczość, może zbyt mocno skupiłyśmy się na wizualizacjach, ale pogubiłyśmy się w bohaterach. Nie wiedziałyśmy który to Janek, Franek, Maks czy Stefan - nie wyróżniało ich nic, wszyscy byli tacy sami. Swoiste Ctrl+c , Ctrl+v.
Później, co prawda, każdy otrzymał innego koloru szaliczek, ale i tak umknęło nam, który dostał który.
Krysia wysunęła jednakowoż całkiem logiczną teorię - piloci byli tacy sami, bo to opowieść o wielu wybitnych pilotach, a nie o jednym wybranym asie. Okej, ma to sens.

Z pozostałych bohaterów naszą uwagę przykuł zły pan Prezes. On to bowiem okazał się być jedyną WYRÓżNIAJĄCĄ się postacią. Nie był "gładki" i ckliwy jak reszta, ale bardzo charakterny i pomimo tego, że wredny i cwany, to jakoś nawet go polubiłyśmy.

Jak postacie to ruch, jak ruch to zaginiona w czeluściach efektów specjalnych choreografia.
Przebić się jej udało jedynie w scenie "Pan Hurricane", w układzie mocno wzorowanym na grupie STOMP.
Tancerze prezentowali breakdance'owe układy otaczając sporych rozmiarów samolot i przyznajemy robiło to wspaniałe wrażenie.


Szczególną uwagę warto zwrócić na kostiumy - ich różnorodność przyprawia o zawrót głowy - od mundurów RAF-u, przez te niemieckie aż po piękne sukienki posto z lat 30. 
Już w drugiej scenie właśnie dzięki charakterystycznym strojom mogliśmy poznać mieszkańców przedwojennej Warszawy - pojawił się chłopiec z gazetami, policjant, ksiądz, Żyd oraz codzienni przechodnie.




"Piloci" połączyli wszystkie moje miłości - musical, kino oraz gry komputerowe i miłości Krysiowe (z obok wymienionych skreślić "gry komputerowe").
Spokojnie możemy napisać, że produkcja Teatru Roma podobała nam się w 75%. Pozostałe 25% to niecnie przez nas opisane niedociągnięcia.

Zdecydowanie warto wybrać się na "Pilotów" chociażby po to, by zobaczyć jedne z najbardziej zaskakujących scen, jakie do tej pory widziałyśmy na deskach teatru - zakończenie aktu I i zakończenie aktu II.
Bomba!



P.S.
Gratulacje dla Teatru Roma za ogromną mnogość gadżetów z musicalu - pendrive, kubek i co najważniejsze PŁYTA! - które są gratką dla każdego fana. Naszej uwadze nie umknął także program spektaklu, którego treść i wygląd stoją na najwyższym poziomie, a koszt jego nie przekroczył 15 zł! Warto, warto!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Musicalowe Małe Cuda. Słowo o Czarownicach z Eastwick.

5 krótkich pytań o... "Czarownice z Eastwick"

Szlakiem poszlak - sprawa Bulwaru Zachodzącego Słońca